Klasa LOogp w Lubaniu, 16..20.1.2017 |
16 stycznia w godzinach wieczornych dojechaliśmy do Ośrodka Szkoleń Specjalistycznych w Lubaniu i rozpoczęliśmy obóz czyli koncert niespodzianek.
Po kolacji sprawy organizacyjne, apel wieczorny (tzw. piżamowy) i spać. O rety, godzina 22, ledwie się ściemniło i już spać. Opiekunowie wystawili warty na korytarzu i koniec dyskusji. Nawet na wyjście do toalety trzeba się meldować. Zapadliśmy w błogi sen. Nagle przeraźliwy, wrzaskliwy, obcy głos zaczął wzywać na do pobudki. Dostaliśmy 15 min. na przygotowanie do zaprawy. Mróz za oknem -15 stopni, a my mamy się zaprawiać. Przeżyliśmy i dumni z naszej siły poszliśmy na śniadanie.
Po śniadaniu wyjazd do Jakuszyc na śnieg. Dostaliśmy się pod opiekę trójki chorążych, Killera, Ryby i Maćka. Dali nam do ręki kijki i kazali przypiąć do butów jakieś deski uspokajając, że tak na śniegu jest wygodniej. Jakoś nie czuliśmy tej wygody. Długie, śliskie, trzeba było sporej uwagi żeby nie wywinąć orła. Dobrze, że przynajmniej lądowanie było miękkie. W życiu nie widzieliśmy tyle śniegu. Ruszyliśmy w trasę.
"Daleko jeszcze?" Wreszcie zrozumieliśmy Shreka, który zadawał to pytanie bez końca. Chorążowie cierpliwie motywowali nas do wysiłku i za każdym razem słyszeliśmy, że już blisko. Najwyżej kilometr, a nawet mniej. I tak uzbierało się 20 kilometrów. Przysięgaliśmy sobie w duchu, że nasza noga już więcej tu nie postanie. Drugi dzień zaczął się podobnie. Po śniadaniu znów na narty i o dziwo tylko niewielu z nas pamiętało o wczorajszej awersji do nart. Mróz jeszcze większy, a my jak opętani rzuciliśmy się do białego szaleństwa. Tym razem to my daliśmy wycisk chorążym, ale jakoś dali radę. Ze względu na wiek ograniczyliśmy trasę do zaledwie 10 km.
Po południu spacerek do Wodospadu Kamieńczyka. Na miejscu okazało się, że z wodospadu zrobił się lodospad. Zamiast hałasu porównywanego do Niagary zobaczyliśmy mały, ledwie szemrzący strumyczek. Wszystko zamarzło. Musieliśmy coś wymyślić, żeby nie było nudno. Śniegu mieliśmy pod dostatkiem. O ile spacer rozpoczynaliśmy o przyzwoitym wyglądzie, to po powrocie do autokaru wyglądaliśmy jak bałwany.
Trzeci dzień spędziliśmy w ośrodku w Lubaniu. W sali tradycji weszliśmy w spór historyczny z Panem mjr Onoszko i nawet całkiem nieźle sobie radziliśmy. Potem odwiedziliśmy pieski, które szkoliły się w wykrywaniu narkotyków, materiałów wybuchowych i innych zakazanych rzeczy. Zwiedziliśmy strzelnicę, na której dwie agentki, Mira Kloss i Klaudia Bond, przetestowały kamizelki kuloodporne. Przyszedł czas na zawody strzeleckie. Wygrała płeć piękna, ale ta brzydsza też nieźle sobie radziła.
Obiad zjedliśmy w biegu, po drodze Pan Komendant udekorował najlepszych strzelców i popędziliśmy na Zamek Czocha. Trafiliśmy na przezabawnego przewodnika Igora, który swoimi opowieściami dał nam koncert wiedzy historycznej. Dowiedzieliśmy się np., że już 100 lat temu, ówczesny właściciel Ernst Gütschow "rozkminiał fazy" w dziedzinie budownictwa, a szczególności meblarstwa, które w niczym nie ustępowały najśmielszym rozwiązaniom z czasów dzisiejszych.
I to był ostatni punkt naszych atrakcji obozowych. Nie o wszystkich wspominamy, żeby pozostawić nieco aury tajemniczości. Z żalem opuściliśmy Lubań, ale co przeżyliśmy, to nasze, nikt nam tego nie odbierze.
|